poniedziałek, 14 maja 2012

Dzień 4 i 5 Północny Atlantyk, Tórshavn (FO)

Melduję się z Wysp Owczych, jestem na miejscu, mam internet i działam. Postaram się dziś uzupełnić poprzednie posty zdjęciami i napisać coś na bieżąco - ale na razie odpoczywam po dość męczącej podróży (była "10" na Atlantyku).

No to po kolei. W niedzielę koło 10-tej zaczęło bujać. Lekko. Myślę sobie - da się przeżyć. Około 13-tej podano komunikat, że około 17-tej wpływamy w obszar złej pogody - więc zamykają sklep wolnocłowy. Wszyscy Farerzy rzucili się czym prędzej kupować siaty taniego (jak dla nich) piwa. O 18-tej minęliśmy Szetlandy (w odległości zaledwie kilkuset metrów, ale we mgle nic nie było widać). Dla wytrwałych fotka poniżej - ten ledwo majaczący zarys na horyzoncie to skały Szetlandów.


O 18-tej udało mi się jeszcze zjeść kolację (obrzydliwa potrawka z jagnięciny po angielsku, no ale trzeba kosztować lokalnych specjałów), a po chwili się zaczęło. Po wpłynięciu na ocean bardzo szybko doszliśmy do "10" w skali Boforta, restaurację zamknięto a ja zacząłem żałować swoich idiotycznych pomysłów zejścia z suchego lądu. Ludzie - wiem co to stan nieważkości. Moja kajuta była na samum dziobie, który to dziób szedł najpierw 6 metrów w górę, a potem 6 metrów w dół lotem swobodnie opadającym (to wtedy czułem właśnie nieważkość). A na koniec walił z cała siła swoich 43.000 ton w wodę, co powodowało śmiertelne konwulsje całej konstrukcji statku oraz moich wnętrzności. I tak było przez bite 8 godzin. Uspokoiło się nad ranem, jak już dopływaliśmy do wysp. W związku z tym spałem dziś całą jedną godzinę, wybaczcie więc jeśli plotę trzy po trzy.
Nagrodą był widok wymarzonych Wysp Owczych, choć wyobrażałem to sobie całkiem inaczej - że wpływamy w pełnym słońcu między bajkowe stożki wystające z oceanu, a ja na górnym pokładzie spacerowym pstrykam fotkę za fotką. Zamiast tego dało się tylko zrobić coś takiego:

No cóż, uprzedzano że z pogodą to tu nie ma żartów, ale człowiek zawsze jest optymistą.

Ok, to tyle na dzisiaj, muszę odespać ostatnią noc bo już ledwo na oczy patrzę. O pierwszym spotkaniu z Owcami, owcami i tutejszą pogodą napiszę jutro. Ale żeby nie było - jedna owca na zachętę poniżej.


No dobra, znajcie moje dobre serce. Jednak kilka fotek z pierwszego spotkania z Faroe. Po zjechaniu na ląd (nie obyło się oczywiście bez szczegółowej kontroli celnej tego świra z Polski, ale już nie mam siły o tym pisać) miałem kilka godzin do czasu "zasiedlenia" pokoju hotelowego postanowiłem więc pojeździć trochę po najbliższej okolicy. Oto efekty - wystarczyło kilkanaście kilometrów żeby zobaczyć cuda natury i cuda działalności dzielnych Farerów. To muszą być naprawdę twardzi ludzie, żeby w tym klimacie chciało im się chcieć. Na razie popatrzcie na zasadzie "no comments".

Port w Tórshavn

Kalbaksfjordur

Jedne z tysięcy wodospadów

Kościół w Kollafjordur

Gdzieś na Streymoy


1 komentarz:

  1. Grzesiu, powodzenia, wielu wrażeń, mniej kontaktów z celnikami, lepszej pogody. Zdjęcia piękne, czekam na następne. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń