niedziela, 20 maja 2012

Dzień 11 Tórshavn (FO)

Powoli kończy się pobyt na Wyspach Owczych. Przed chwilą potwierdziłem moje rezerwacje w kilku pierwszych farmach/hotelach/domach noclegowych na Islandii - wszystko jest ok, oby tylko prom dopłynął o czasie.
W Tórshavn paskudna pogoda, leje, wieje i nie zanosi się na szybką zmianę. Wybierałem się dziś na dłuższy spacer po mieście (chciałem odwiedzić katedrę, park, stadion i kilka innych miejsc), ale na razie wygląda to marnie.
Czas więc na małe podsumowanie pierwszej części wyprawy. Wyspy Owcze miały być tylko wstępem, przygrywką do islandzkiej przygody. Niemniej po tym co tu zobaczyłem właściwie to mógłbym już wracać do domu, porcja wrażeń jest wystarczająca jak na jedne (wczesne) wakacje. Mogłaby nawet zachodzić obawa, że po farerskich widokach Islandia może okazać się nudna. Na szczęście pobyt na Islandii będzie miał jednak zupełnie inny charakter. Tutaj robiłem za prawie typowego turystę - pobyt w hotelu, w stałym miejscu i wypady w bliższą i dalszą okolicę żeby zobaczyć to i owo. Żadne presji czasu i odległości. Na Islandii mam jednak dość napięty harmonogram, wytyczoną marszrutę (którą zresztą będę musiał korygować na bieżąco sprawdzając stan i przejezdność dróg). Poza tym tutaj jednak nie czuje się ani przestrzeni, ani samotności. Samochodów po drogach (nawet tych bocznych) jeździ bardzo dużo, w stolicy jest jak w stolicy - ludzie, ruch, sklepy, głośne grupy nastolatków, pijaczkowie leżący na ławkach w parku i na przystankach autobusowych. Mam nadzieję, że Islandia będzie inna - nareszcie poczuję swobodę i to co Jónsi określał w filmie Heima jako cechę charakterystyczną dla życia na wyspie - przestrzeń w sensie dosłownym i przestrzeń pomiędzy ludźmi. Zobaczymy.
Wracając do Wysp Owczych - w zasadzie zobaczyłem wszystko to, co planowałem. Nie udała się tylko wyprawa na wyspy południowe (Suduroy), ale tam trzeba płynąć 2 godziny promem w jedną stronę - a ja na jakiś czas miałem dość morza. No i nie udała się rzecz bardzo ważna - nie spotkałem (i nie sfotografowałem) maskonurów. Ale okazuje się, że to nie takie proste, bo żeby je zobaczyć trzeba popłynąć wynajętą łodzią pod strome klify do ich miejsc gniazdowania. A na to jeszcze nie ma sezonu i trudno byłoby coś takiego zorganizować, nie mówiąc już o kosztach. Trudno - przynajmniej mam powód, żeby tu jeszcze kiedyś przyjechać :-). Poza tym być może spotkam maskonury na Islandii, podczas planowanej wyprawy na wieloryby mamy przepływać koło maskonurzej wysepki..
To tyle na razie, jeśli coś ciekawego się dziś wydarzy nie omieszkam opisać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz