Dziś miał być dzień przerwy, bo już lekkie zmęczenie zaczęło dawać się we znaki. Ale nic z tego - obudziłem się po siódmej i co widzę? Pełne słońce!!! O nie, takiej pogody nie można marnować, szybko zjadłem śniadanie w hotelowej kafeterii (z widokiem na rozświetlony słońcem port), ubrałem się ciepło na wszelki wypadek i fru za miasto. No i po paru kilometrach w poziomie i dwustu metrach w pionie wpadłem w co? W burzę śnieżną, oczywiście. Temperatura spadła z 7 do 1 stopnia i przez chwilę nic nie było widać. A jechałem wąziutką górską drogą nad przepaścią spadającą prosto do oceanu. Zachciało mi się jechać do ostatniej nieodwiedzonej miejscowości na głównej wyspie - Syðradalur. Droga była w fatalnym stanie, na poboczach jakieś porzucone żelastwo, a sama miejscowość to rozpadająca się farma i dwa domy. Są i takie miejsca na Wyspach. W każdym razie to był niewypał.
|
Przewróciło się i leży... |
|
Syðradalur
|
|
Pisałem coś o pięknej pogodzie? |
|
Jeszcze stoi |
Potem jednak słonko zaczęło się przebijać przez chmury, nawet pojawiła się tęcza, a za nią kolejne wyspy.
W końcu dotarłem do Kirkjubøur, w którym byłem już wcześniej. Chciałem jednak skorzystać z ładnej pogody i wybrać się na dłuższą pieszą wycieczkę, bo na razie to tylko jazda i jazda. A co widziałem i upolowałem (aparatem) zobaczcie na następnych zdjęciach. Będzie trochę pocztówkowo i cukierkowo, ale przy pięknej pogodzie to naprawdę tak wygląda.
|
Do muzeum przyjechał premier
rządu farerskiego i konsul norweski.
Były nawet dwie telewizje |
|
Ruiny średniowiecznej katedry Múrurin |
|
Właściciel farmy (w 16-tym pokoleniu)
Páll Patursson |
|
Prom z Sandoy |
|
Wysoki klif |
|
Widok na Kirkjubøur od południa |
|
Dzień bez owcy... |
|
Jakiś rodzaj mewy - srebrna, trójpalczasta? |
|
Kulik wielki |
|
Kulik wielki |
|
Cukierkowe widoczki |
|
Plaże Zanzibaru (?) |
|
Za to zdjęcie poproszę nagrodę |
|
Niektórzy twierdzą,
że wklejam się Photoshopem |
|
Coś brodzące |
|
Taka jestem cala mala |
|
Średniowieczna idylla |
|
Też może być nagroda |
|
Przystań promowa Gamlanaett |
Po powrocie do hotelu wybrałem się na zakupy pamiątek, a potem naszło mnie na rybę z frytkami. No to wszedłem do budki, na której były fotki różnych hamburgerów i innych takich oraz Fish&Frites. Poprosiłem o porcję (za 71 koron - drogo, ale te ryby mi tu pachną od kilku dni). Młodzieniec zniknął na zapleczu, a po kilku minutach przyniósł mi ... zawinięty w gazetę, cieplutki i pachnący pakuneczek. Zbaraniałem - spodziewałem się jakiejś tacki i plastikowego widelca typu fastfood, ale gazeta??? Back in USSR? Czym prędzej włożyłem to do foliowej siatki (którą dostałem w sklepie z płytami) bo jechało rybą na kilometr, a musiałem z tym wejść do hotelu. No przecież nie będę na ławce w parku jadł ryby z gazety jak, nie obrażając nikogo, uchodźca z Kosowa. Po rozpakowaniu (w środku był na szczęście jeszcze jeden papier) okazało się to wyjątkowo pyszną, świeżutką rybą z trochę kluchowatymi frytkami, a porcja była obliczona chyba na całą rodzinę Farerów (no chyba że na jedną z tutejszych piękności o gabarytach sporej foki lub małego wieloryba, bo prawie same takie chodzą po ulicach). Zresztą zobaczcie sami.
|
Pakuneczek a'la śledź w gazecie... |
|
... a po rozpakowaniu niebiański zapach |
To tyle atrakcji na dzisiaj, jutro ciężki dzień - trzy nowe wyspy (północno-wschodnie krańce archipelagu), drugi tunel podmorski i południowa część Eysturoy. Oby pogoda dopisała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz