piątek, 18 maja 2012

Dzień 9 Kirkjubøur i okolice (FO)

Dziś miał być dzień przerwy, bo już lekkie zmęczenie zaczęło dawać się we znaki. Ale nic z tego - obudziłem się po siódmej i co widzę? Pełne słońce!!! O nie, takiej pogody nie można marnować, szybko zjadłem śniadanie w hotelowej kafeterii (z widokiem na rozświetlony słońcem port), ubrałem się ciepło na wszelki wypadek i fru za miasto. No i po paru kilometrach w poziomie i dwustu metrach w pionie wpadłem w co? W burzę śnieżną, oczywiście. Temperatura spadła z 7 do 1 stopnia i przez chwilę nic nie było widać. A jechałem wąziutką górską drogą nad przepaścią spadającą prosto do oceanu. Zachciało mi się jechać do ostatniej nieodwiedzonej miejscowości na głównej wyspie - Syðradalur. Droga była w fatalnym stanie, na poboczach jakieś porzucone żelastwo, a sama miejscowość to rozpadająca się farma i dwa domy. Są i takie miejsca na Wyspach. W każdym razie to był niewypał.

Przewróciło się i leży...

Syðradalur

Pisałem coś o pięknej pogodzie?

Jeszcze stoi

Potem jednak słonko zaczęło się przebijać przez chmury, nawet pojawiła się tęcza, a za nią kolejne wyspy.


W końcu dotarłem do Kirkjubøur, w którym byłem już wcześniej. Chciałem jednak skorzystać z ładnej pogody i wybrać się na dłuższą pieszą wycieczkę, bo na razie to tylko jazda i jazda. A co widziałem i upolowałem (aparatem) zobaczcie na następnych zdjęciach. Będzie trochę pocztówkowo i cukierkowo, ale przy pięknej pogodzie to naprawdę tak wygląda.

Do muzeum przyjechał premier
rządu farerskiego i konsul norweski.
Były nawet dwie telewizje

Ruiny średniowiecznej katedry Múrurin

Właściciel farmy (w 16-tym pokoleniu)
Páll Patursson

Prom z Sandoy

Wysoki klif

Widok na Kirkjubøur od południa

Dzień bez owcy...

Jakiś rodzaj mewy - srebrna, trójpalczasta?

Kulik wielki

Kulik wielki

Cukierkowe widoczki

Plaże Zanzibaru (?)

Za to zdjęcie poproszę nagrodę

Niektórzy twierdzą,
że wklejam się Photoshopem

Coś brodzące

Taka jestem cala mala

Średniowieczna idylla

Też może być nagroda

Przystań promowa Gamlanaett

Po powrocie do hotelu wybrałem się na zakupy pamiątek, a potem naszło mnie na rybę z frytkami. No to wszedłem do budki, na której były fotki różnych hamburgerów i innych takich oraz Fish&Frites. Poprosiłem o porcję (za 71 koron - drogo, ale te ryby mi tu pachną od kilku dni). Młodzieniec zniknął na zapleczu, a po kilku minutach przyniósł mi ... zawinięty w gazetę, cieplutki i pachnący pakuneczek. Zbaraniałem - spodziewałem się jakiejś tacki i plastikowego widelca typu fastfood, ale gazeta??? Back in USSR? Czym prędzej włożyłem to do foliowej siatki (którą dostałem w sklepie z płytami) bo jechało rybą na kilometr, a musiałem z tym wejść do hotelu. No przecież nie będę na ławce w parku jadł ryby z gazety jak, nie obrażając nikogo, uchodźca z Kosowa. Po rozpakowaniu (w środku był na szczęście jeszcze jeden papier) okazało się to wyjątkowo pyszną, świeżutką rybą z trochę kluchowatymi frytkami, a porcja była obliczona chyba na całą rodzinę Farerów (no chyba że na jedną z tutejszych piękności o gabarytach sporej foki lub małego wieloryba, bo prawie same takie chodzą po ulicach). Zresztą zobaczcie sami.

Pakuneczek a'la śledź w gazecie...

... a po rozpakowaniu niebiański zapach
To tyle atrakcji na dzisiaj, jutro ciężki dzień - trzy nowe wyspy (północno-wschodnie krańce archipelagu), drugi tunel podmorski i południowa część Eysturoy. Oby pogoda dopisała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz