piątek, 25 maja 2012

Dzień 16 Akureiri, Półwysep Trolli, konie

Dziś miał być raczej nieciekawy i nużacy dzień, do przejechania ponad 400 kilometrów bez specjalnych atrakcji po drodze. No ale jak to w Krainie Wielkiego Zdziwienia nie obyło się bez miłych i niemiłych niespodzianek.

Najpierw odwiedziłem najładniejsze miasto Islandii, zwane jej różanym ogrodem - Akureiri. Co prawda na róże jeszcze za wcześnie, ale rzeczywiście to bardzo ładne i zielone miasto. Do tego dość bogate, co widać na każdym kroku. Poczułem się przez chwilę jak w "normalnej" Europie, pełna cywilizacja - ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Dwie fotki z miasta poniżej.

Jedna z uliczek w centrum

Kościół w Akureiri
Z Akureiri pojechałem na Półwysep Trolli - nazwa wymyślona bardziej, żeby zainteresować turystów, no ale ponoć w tym surowym i górzystym terenie trolle chętnie zamieszkują. Za to nie zabrakło innych atrakcji - bardzo ładny kościółek w Möðruvellir, 4 tunele jeden za drugim o łącznej długości 15 km, pięknie odnawiane miasteczko Siglufjörður i planowana jako główny cel w tym rejonie latarnia morska Sauðanes.



Kościółek w Möðruvellir 

Muzeum Śledzi w Siglufjörður 

Restauracja i kawiarnia tamże...

... i pogromca trolli z półwyspu

Latarnia Sauðanes z oddali...

... i z bliska
A potem była niespodzianki niemiła - czyli nieprawdopodobnie silny wiatr, który towarzyszył mi przez 200 km dalszej drogi. Możecie wierzyć lub nie, ale chwilę przede mną ta wichura zdmuchnęła z drogi sporego campera, którego szczątki leżały w odległości 10 m od drogi, a pasażerowie z pomocą policjantów wyciągali z niego resztki swego dobytku. Jechałem z prędkością 60 km/h, samym środkiem drogi i ze strachu tak ściskałem kierownicę, że do teraz mnie ręce bolą. A myślałem, że na Wyspach Owczych to był wiatr. Zresztą wieje nadal, ale już trochę słabiej, a jutro ma się całkiem uspokoić. Patrzyłem na mapę pogodową, wieje około 100 km/h.

Nie mając nic ciekawego po drodze do obfotografowania - wziąłem się wreszcie za tutejsze konie, których pasie się przy drogach niemal tyle, co owiec. To tylko kilka zdjęć zrobionych w pośpiechu z samochodu (strach było wysiąść, bo można było drzwi stracić). Postaram się kiedyś tym konikom zrobić specjalną sesję zdjęciową, bo są tego warte (a szczególnie ich niebywale długie grzywy, które pięknie wiatr dziś rozwiewał).

Pierwszy konik

Drugi

Trzeci

Czwarty

Na koniec był bardzo oryginalny kościół w miejscowości Blönduós (co ciekawe - wszystkie ulice w tym miasteczku noszą nazwy związane z XII-wieczną Sagą o Egilu, norweskim Wikingu który osiedlił się na Islandii).

Kształt kościoła w  Blönduós
przypomina krater wulkanu

Dzwonnica

A na koniec, po ciężkim dniu bardzo miła niespodzianka - przyjemnie urządzony pokój w wiejskim hoteliku Hrausnef. W takim miejscu na pewno będzie można dobrze wypocząć i nabrać sił przed jutrzejszym, bogatym w plany dniem.






1 komentarz: