wtorek, 29 maja 2012

Dzień 20 Svatifoss, Jökulsárlón, dzika przyroda

Widzę, że zainteresowanie moimi opowieściami zdecydowanie spadło, ilość osób odwiedzających stronę spadła ostatnio czterokrotnie. Widocznie przynudzam. Ale dla wytrwałych mam nową porcję zdjęć i zapisków.
Dziś bardzo napięty harmonogram więc pobudka o 6:30, a o 8:00 już wspinałem się do wodospadu Svatifoss położonego niedaleko wczoraj odwiedzanych jęzorów lodowcowych. Wodospad ten ma dość nietypową postać, dlatego też nazywany jest kamiennymi organami. Niestety, światło było bardzo "niefotograficze", dlatego jakość zdjęć bardzo kiepska. No ale nie mogłem czekać na lepsze warunki, czas naglił. W drodze powrotnej dwa przykłady niezwykłości tutejszej fauny i flory - ten ptaszek jak gdyby nigdy nic podfrunął w pobliże, a następnie w podskokach zbliżył się do mnie na odległość ok. 1 metra, w ogóle nie okazując lęku. To nie pierwszy taki przypadek tutaj, widocznie oswajają dzikie zwierzęta dla turystów :-) A drzewo, które widzicie jest pojedyncze - po prostu rosnąc na kamieniu poplątały mu się konary z korzeniami i gałęziami, a potem wypuścił jeszcze korzenie powietrzna tak, żeby sięgnęły do gleby na "stałym lądzie".

Svatifoss z oddali...

... i z bliska

Oswojony ptaszek (jaki - help!)

Poplątane drzewo

Następnie pojechałem w stronę Lodowej Laguny - Jökulsárlón. W tym miejscu lodowiec niemal styka się z oceanem, tworząc jeszcze na lądzie sporą zatokę wypełnioną lodowatą wodą i sporymi kawałkami lodu odrywającego się od czoła lodowca i spływającymi do oceanu. Te kawałki to tak wielkości małego domku, a więc mogą uchodzić za małe góry lodowe. Najbardziej niesamowity jest ich kolor, popatrzcie sami.

W drodze do Jökulsárlón 

Takie małe górki lodowe...

Deep blue

i blue ...

... i blue

Przydrożna góreczka

Dalej czekało mnie 200 km jazdy wzdłuż południowo-wschodniego wybrzeża, a że jest ono całe usiane wieloma fiordami musiałem się wić jak węgorz żeby je wszystkie objechać w koło (innej drogi nie ma).

Trzeba coś jeść po drodze

Latarnia morska w Djúpivogur

Czytelnicy pytają o islandzkie menu. Otóż składa się ono z hotelowego śniadania (nieodmiennie salami i żółty ser) oraz Gorących Kubków i mielonki. Po prostu nie stać mnie na islandzkie menu (kupuję tylko jogurty i chleb). A właściwie to pewno stać by i było, ale nie mam zamiaru płacić za kawałek pizzy 50 zł. Nie będę wspierał ich upadającej gospodarki, niech sobie radzą sami. A'propos hoteli - możemy być naprawdę dumni z naszych polskich. Te skandynawskie (a zaliczyłem ich kilkanaście w Szwecji, Norwegii, Danii, Islandii) nawet się nie umywają do naszych jeśli chodzi o standard, a w szczególności o jakość śniadań. Hotel 3-gwiazdkowy tutaj to prawie jak hotel robotniczy w Polsce.

Ok, tyle narzekania, wróćmy do rzeczy przyjemnych. Miałem zamiar jechać wzdłuż wybrzeża niemal do końca dzisiejszej trasy, ale ponieważ znudziło mi się już to objeżdżanie fiordów pojechałem inną trasą czyli w kierunku interioru. Żeby nie było - trasą Nr 1, tą najgłówniejszą z głównych. I znów odezwało się moje tutejsze szczęście - trafiłem na wyjątkowo malowniczy fragment Jedynki, zresztą w dużej części pozbawiony asfaltu, za to prowadzący wijącymi się serpentynami przez góry (wspiąłem się na wysokość 500 m npm, a startowałem przecież z tegoż poziomu morza). Na szczycie czekały nagrody - piękny widok na dolinę którą wcześniej jechałem, malownicze jeziorko i największa niespodzianka - stado kilkunastu reniferów, które nic sobie nie robiąc z mojej obecności pozowały do zdjęć. Widziałem już wcześniej jeden okaz takiego zwierza, ale nie było szans zrobić mu zdjęcia. No to w nagrodę za cierpliwość dostałem całe stado. Szwagierki - dziękuję za zmniejszenie poziomu mojej ignorancji faunologicznej.

Główna droga Nr 1

Widok ze szczytu

Malownicze jeziorko

A zaraz za szczytem...

... nagroda dnia

Przewodnik stada (choć nie miał
największych rogów)

Ten z wielkimi rogami

Gdzieś dalej - Telegraph Road

Co tu pisać...

... ach te kolory

I to już prawie koniec, w ten sposób zatoczyłem koło i wróciłem do miejsca startu, czyli w okolice Seyðisfjörður. Jutro jeszcze mała wycieczka w okolicy i około 15:00 do kolejki na prom. Przede mną ostatnia noc na Islandii, zapewne w towarzystwie Valtari. Nie wiem kiedy odezwę się ponownie, nie wiem kiedy będę miał dostęp do internetu - może dopiero w Danii za 4 dni. Ale to jeszcze nie koniec, na pewno jeszcze się odezwę - wszak trzeba zrobić jakieś podsumowanie. To na razie, bywajcie.

I na koniec ostatnie już islandzkie Światełko dla Cioci Hani.


2 komentarze:

  1. Górki lodowe przecudne. Zwłaszcza ta deep blue w połączeniu z deep ocean. Wracaj bezpiecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Te zwierzęta to renifery!Wracaj zdrów!

    OdpowiedzUsuń