poniedziałek, 17 września 2012

Zdjęcia z wyprawy w wersji deLux gotowe

Mam przyjemność poinformować, że po kilku miesiącach ciężkiej pracy (najpierw przy selekcji, później w cyfrowej ciemni) gotowy jest zestaw 160 najlepszych (w mojej, oczywiści, ocenie) zdjęć z wyprawy Heima Expedition 2012. Zdjęcia zostały wywołane za pomocą programu Adobe Lightroom (tzn. bez jakiejkolwiek ingerencji w strukturę zdjęcia, bez fotomontaży i innych sztuczek - jedynie korekta kontrastu, głębi, tonów itp). Tak więc zdjęcia te nie pokazują rzeczywistości przekłamanej, a jedynie o lekko zwiększonej wyrazistości, której celem było uzmysłowienie pełni piękna tamtejszych krajobrazów, niezależnie od zastanych warunków atmosferycznych i oświetleniowych. Po prostu nie mogłem sobie pozwolić na kilkudniowe czekanie aż na niebie pojawi się piękny cumulus, a słońce będzie akurat na wysokości "złotej godziny". Tak więc zdjęcia te są pewną moją kreacją, ale nie są w żaden sposób nieprawdziwe.

Życzę zatem przyjemności z napawania się pięknem farerskiej i islandzkiej przyrody.



Galeria zdjęć

I jeszcze prośba - oglądajcie te zdjęcia na pełnym ekranie i w miarę możliwości wieczorem, przy słabym oświetleniu tła. Naprawdę warto - dopiero wtedy można będzie docenić ich kolorystykę i głębię.

Sigur Rós & Kronos Quartet - byłem, widziałem, słyszałem

Szczerze - nie wiem co napisać. Muszę ten wczorajszy wieczór jakoś ogarnąć, wchłonąć, przemyśleć. Albo nie - po prostu pozostawić sobie tylko wrażenia. Imponujące - zespół był w szczytowej formie (a wiem co mówię, bo to już mój trzeci koncert z Sigur Rós w roli głównej). 



Spragnionych entuzjastycznych i egzaltowanych relacji odsyłam do strony organizatorów festiwalu Sacrum Profanum, a ja jak ochłonę to może coś więcej napiszę.

piątek, 7 września 2012

Pożegnanie Amiiny

Próbując dowiedzieć się czegoś o muzykach towarzyszących Sigur Rós na trasie Valtari natknąłem się na kolejną, niestety smutną, informację. Otóż kwartet smyczkowy Amiina, który towarzyszył zespołowi podczas nagrywania większości płyt, a także oczywiście na trasie podczas nagrywania Heimy - kończy swoją działalność. Przynajmniej tak zrozumiałem lakoniczny wpis na ich stronie (umieszczony zaledwie przed kilkoma dniami). Co prawda dziewczyny szykują mały prezent muzyczny na pożegnanie, ale jednak żal... - coś się kończy. Na szczęście zostało kilka płyt - dwa LP, kilka EPek - mam wszystkie, pewno jako jedyny w Polsce. Niektóre z nich wychodziły w nakładzie 500 egz. :)

Kto ciekaw - odsyłam do strony Amiiny.

puzzle

sobota, 1 września 2012

Zaproszenie na Sigur Rós

Wiem, wiem, biletów na niedzielny koncert już dawno nie ma, a na poniedziałkowy jakieś resztki. Ale dla tych, którzy już bilety mają albo próbują jeszcze zdobyć - obiecana garść informacji.

Najpierw oficjalne zaproszenie


Więcej informacji na stronie festiwalu Sacrum Profanum.

Obecna trasa koncertowa Sigur Rós związana jest oczywiście z wydaniem nowej płyty Valtari. Po jej wysłuchaniu zastanawiałem się, jak też może wyglądać koncert oparty na materiale z tej płyty i byłem trochę w kropce - jak już wielokrotnie pisałem muzyka jest bardzo kontemplacyjna, prawie pozbawiona linii melodycznej w tradycyjnym rozumieniu. Jeśli koncert miałby być po prostu "odegraniem" utworów z Valtari to musiałby chyba zostać obudowany genialnymi multimediami - jak na koncercie solowym Jónsiego na Sacrum Profanum przed dwoma laty, ale i tak byłby chyba ciężkostrawny dla większości publiczności nieosłuchanej z płytą. Przejrzałem sobie jednak setlisty z wcześniejszych koncertów sprzed kilku tygodni i dni (m.in. w USA, Japonii, a ostatnio w Paryżu, Amsterdamie i na festiwalach w Szwajcarii i Irlandii) i lekkie zaskoczenie - pojawia się jeden lub dwa utwory z płyty (Varuð, czasem  Ekki Múkk), a reszta to naj.. naj... naj... z całej historii zespołu. I to te, które najlepiej wypadają w wersjach koncertowych. Będzie ostre, mocne granie, z powalającym (dosłownie - ścianą dźwięku i światła) Popplagið  na zakończenie. Krakowskie koncerty kończą europejską część trasy Valtari (podobnie jak krakowskie koncerty Jónsiego w 2010) - myślę więc, że "zawodnicy dadzą z siebie wszystko", w końcu czeka ich prawie dwumiesięczny odpoczynek. Potem jeden występ na słynnym islandzkim Iceland Airwaves Festival w Reykjaviku i ostatnia część trasy na Antypodach - Australia i Daleki Wschód (Singapur, Malezja i Tajwan).

Na koniec jedna, bardzo przykra niespodzianka (choć pisano o tym już wcześniej) - na trasie nie ma Kjartana (klawiszowca, jedynego "wykształconego" muzyka w zespole, twórcy słynnego plim w Svevn-g-englar). No i zapewne w Krakowie islandzkie skrzypaczki zastąpi Kronos Quartet - muzycznie zapewne spory zysk, ale wolałbym jednak cztery Islandki zamiast czterech nowojorczyków. Ot los, w końcu idziemy słuchać a nie oglądać. Choć z drugiej  strony słuchać to można z płyty...

No cóż, zobaczymy jak będzie, czy obecność wielce szanownego (ale i mocno eksperymentującego) kwartetu smyczkowego nie złagodzi przypadkiem całej zabawy - ale nie wydaje mi się, mam nadzieję że będzie tak jak to opowiadał Jónsi na zakończenie Heimy "...po powrocie do domu z ostatniego koncertu w Reykjaviku, który był transmitowany w telewizji, zapytałem moją babcię, jak jej się podobało. Powiedziała - ładnie było, ładnie, tylko na końcu musiałam wyłączyć telewizor bo się popsuł  - zaczął strasznie hałasować i obraz tak strasznie migał...". No comments, mam nadzieję na równie mocne wrażenia.

środa, 29 sierpnia 2012

Krakowski koncert Sigur Rós zbliża się wielkimi krokami

Dawno nic nowego się tu nie pojawiło - wiadomo, wakacje, nawet pisać się nie chce. Ale wakacje się kończą, finalizuję porządki w zdjęciach, a poza tym jak w tytule - więc dziś krótki wpis.

Po pierwsze primo - uporządkowałem wreszcie zdjęcia w Picasie - mogę więc je z czystym sumieniem ponownie polecić. Zacząłem też dorabiać podpisy - mam nadzieję skończyć niebawem, więc można sobie trochę przypomnieć obrazki i związane z nimi historie. Niestety, Blogger nie daje wielkich możliwości (albo ja ich nie umiem wykorzystać) - dlatego trochę topornie je udostępniam, ale i tak najważniejsze pozostaną widoki. Zatem - zapraszam ponownie do galerii islandzkiej.

Kliknij mnie

Po drugie primo - dla miłośników Skandynawii, w nagrodę za cierpliwość, jeszcze nasze zdjęcia z wyprawy do Norwegii. Może kogoś zainteresują.

Kliknij mnie

A na koniec zaproszenie na czekający nas już za 18 dni koncert marzeń (moich) - Sigur Rós i Kronos Quartet po raz pierwszy razem na scenie, i to gdzie - w Krakowie. Za kilka dni zdradzę garść informacji o samym koncercie, so stay tuned...




wtorek, 19 czerwca 2012

Valtari

Prace nad edycją zdjęć w wersji deLux trwają i jeszcze sporo potrwają, więc dziś o Valtari.

Tak samo, jak od pierwszego kontaktu z pierwszymi jej fragmentami byłem przekonany, że to bardzo trudna płyta, tak samo jestem teraz przekonany, że to płyta absolutnie wybitna. Ale pod jednym warunkiem - żeby ją poznać trzeba mieć godzinę absolutnej ciszy, spokoju i możliwości odseparowania się od otaczającego świata z jego hałasem i agresywnym anektowaniem każdego kawałeczka naszej prywatności. Jeśli więc ktoś z czytelników byłby na tyle zdesperowany, żeby spróbować poznać Valtari - błagam, niech nie robi tego w biegu, w samochodzie, na jakimś iPhonie czy innym odtwarzaczu mp3. Tym sposobem można się tylko bardzo szybko zniechęcić i na wieki wieków pogrzebać Islandczyków w muzycznym niebycie.

Jeśli ktoś chce jednak się odważyć i spróbować "czym to się je" - polecam wspólne dzieło Sigur Rós i siostry Jónsiego, Ingi Birgisdóttir, czyli animację do utworu Varúð.


Jeśli ten rodzaj poetyki do kogoś nie przemawia, niech sobie daruje resztę płyty. W końcu zakręconych na punkcie Sigur Rós jest tylko garstka. Ale ja przy swoim zdaniu pozostanę...

Natomiast jeśli kogoś zainteresowało zjawisko pt. Valtari to polecam specjalną stronę dedykowaną projektowi 

 the valtari mystery film experiment 


Uprzedzam - strona dla ludzi o mocnych nerwach i odporności na czasem szokujące artystyczne eksperymenty.

czwartek, 14 czerwca 2012

Nareszcie trochę więcej zdjęć

Witajcie po dłuższej przerwie, obowiązki dnia codziennego trochę mnie przytłoczyły - ale starałem się jednak trochę popracować nad zdjęciami, filmem, a nawet nareszcie w spokoju udało mi się wysłuchać całej nowej płyty Sigur Rós.

Tak więc zapraszam do oglądania  wyselekcjonowanego zestawu zdjęć z wyprawy. Z 2,5 tysiąca wybrałem 825. Liczba nadal ogromna, ale to jest zestaw najpełniej dokumentujący całą podróż. Zdjęcia są na razie tylko wstępnie obrobione za pomocą automatów Picasy, w dodatku na bazie formatu jpeg, więc nie należy się spodziewać cudów. No ale chciałem jak najszybciej udostępnić je wszystkim zainteresowanym. Na finalny produkt fotograficzny bazujący na zdjęciach RAW "wywołanych" w Lightroom'ie trzeba będzie trochę poczekać - mam nadzieję, że w wakacje będę miał na to czas.

Na ukończeniu jest też wstępna wersja filmu - powinna się pokazać na YouTube w następnym tygodniu, o ile znajdę na to czas.

Tak więc stay tuned, będę informował na bieżąco o postępach, a na razie zapraszam w fotopodróż.

wtorek, 5 czerwca 2012

Podsumowanie i podziękowania

Zrobiłem pierwszy bilans wyprawy, więc teraz trochę suchych faktów.

1. Czas trwania - 26 dni, z czego:
  • 7 dni na Wyspach Owczych
  • 9 dni na Islandii
  • 6 dni na promach
  • 4 dni jazdy po kontynencie europejskim
2. Przebyłem w tym czasie 10.011 kilometrów, z czego:
  • 727 km po Wyspach Owczych
  • 2.809 km po Islandii
  • 3.120 km po kontynencie europejskim (Polska, Niemcy, Dania, Szwecja)
  • 3.355 km po morzach i oceanach (Morze Północne, Morze Norweskie, Północny Atlantyk i Bałtyk)
3. Zużyłem 570 litrów benzyny, jeden pojemnik z gazem do kuchenki, 61 GB przestrzeni dyskowej na zdjęcia i filmy oraz 0 (zero) tabletek czy innych postaci leków (z wyjątkiem ziółek na spanie w jasne noce i czegoś na ból głowy z niewyspania).

4. Przywiozłem 2.502 zdjęcia (to już po wstępnej selekcji na trasie) oraz 74 krótkie filmiki.

5. Odwiedziłem 10 miejsc uwiecznionych w filmie Heima oraz spotkałem dwie osoby biorące w nim udział.

6. Nie dotarłem tylko do dwóch miejsc które miałem w planach - tzw. "Snake Road" na drodze nr 917 (bo droga była nieprzejezdna) oraz do gorących źródeł w Deildartunguhver (nie były w ogóle oznakowane i nie udało mi się tam trafić). No i droga górska Kaldidalur była częściowo zamknięta, ale kilkanaście kilometrów po niej przejechałem.

Można więc uznać, że plan został wykonany, niemiłe niespodzianki mnie omijały, a miłych było całkiem sporo. Mogę się więc czuć trochę jak zdobywca Oskara Północy, a zatem trochę w oscarowym stylu chciałbym złożyć podziękowania tym wszystkim, którzy w mniejszym lub większym stopniu przyczynili się do sukcesu ekspedycji. A więc ze łzami w suchych oczach dziękuję Mamie, Tacie... a tak na poważnie to:

  • moim szefom za zgodę na tak długi urlop,
  • moim współpracownikom, którzy musieli pracować za siebie i za mnie,
  • czytelnikom tej fotorealacji za komentarze na żywo, które zachęcały do dalszego pisania,
  • moim Rodzicom, którzy zarazili mnie bakcylem podróżowania,
  • śp. Cioci Hani, która nauczyła mnie cieszyć się otaczającym nas światem,
  • moim dzieciom, Justynie i Filipowi, którzy od początku popierali mój zwariowany pomysł zamiast pukać się w czoło i litować nad KaWuSiowym* zdziecinnieniem swojego ojca,
  • a przede wszystkim mojej kochanej żonie Danusi, która na ten miesiąc musiała podjąć się roli ojca i matki, pana i pani domu, głowy i szyi rodziny - nie przerywając jednocześnie swej orki na ugorze**
Dziękuję wszystkim i nie zapominajcie zajrzeć tu jeszcze czasami, bo na pewno pojawią się informacje o tym, gdzie będzie można zobaczyć większą ilość zdjęć i filmów. Do usłyszenia przy okazji może jakiejś kolejnej wyprawy...
------------------
* KaWuŚ - mężczyzna cierpiący na syndrom KWS (Kryzys Wieku Średniego) - kolejny cytat za Hankiem Moodym (Californication)
** czyt. nauczania dziatwy szkolnej

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Dzień 26 i ostatni Szczecin, Mogilany

Home, Sweet Home! Nareszcie, po przejechaniu 6.656 km lądem i przepłynięciu 3.355 km wodą, co daje razem 10.011 km wróciłem do punktu wyjścia, czyli do domu. I na co mi to było? No cóż, może mi się przyśni jakiś sensowny powód i jutro Was o tym poinformuję. Tak czy inaczej bezpiecznie i zgodnie z planem zakończyłem Wielką Przygodę, postaram się jakoś dojść do siebie i wrócić do rzeczywistości. Ale oczywiście nie zapomnę o wiernych czytelnikach i zgodnie z obietnicami będzie małe résumé. Wkrótce, pozwólcie mi się na razie nacieszyć domem.

Duńska flaga nieco wyblakła

a tyle zostało z polskiej flagi,
resztę wyrwały wichry północy

BYŁEM TU !!!

niedziela, 3 czerwca 2012

Dzień 25 Ystad (S), Szczecin (PL)

No i dotarłem na ojczystą ziemię. Jest już północ, siedzę w hotelu w Szczecinie i robię ostatni wpis w trakcie podróży. Jutro późnym wieczorem mam nadzieję dotrzeć do domu, więc kolejne wpisy będą już powstawały tam. Solennie obiecuję uporządkować to co działo się w drodze powrotnej, ale na razie na gorąco kilka fotek.

Najpierw było pożegnanie Islandii.

Łza się w oku kręci...

... nie tylko z powodu pięknego widoku

Potem były Wyspy Owcze - okazało się, że w czasie 10 dni mojej nieobecności stopniał cały śnieg na szczytach. Musiało być ciepło.

 

 

Po drodze jeszcze Wyspy Szetlandzkie - tym razem bez mgły.

 

 

Później gigantyczne mosty przez Cieśniny Duńskie (niewiele widać, ale lepszych zdjęć nie da się zrobić).

Most nad Storebælt (Wielkim Bełtem) 

Most nad Øresund 

No i na koniec nie tylko dla miłośników Wallandera - Ystad. To jesty naprawdę idylliczne miasteczko, warte odwiedzenia dla samej jego urody. Jak też zresztą cała Skania, która wydaje się bajkową krainą. Ale pewnie w zimie tak fajnie tam nie jest.

Stortorget (Rynek)

Hotel w bocznej uliczce

Filmowy komisariat policji
(naprawdę to budynek dawnego
dworca, a teraz B&B)

Restauracja w hotelu Continental,
gdzie Kurt W. jadał śniadania

Mariagatan 10, wiadomo

Svarte, gdzie wreszcie kupił
domek nad morzem i zamieszkał
na stare lata

To tyle na razie, ale to jeszcze nie koniec...




sobota, 2 czerwca 2012

Dzień 24 Hirtshals (DK), Ystad (S)

Niestety,  łącza hotelowe w Skandynawii są w większości przypadków bardzo marne, dlatego nie dam rady zamieścić żadnych zdjęć z podróży powrotnej. Ale obiecuje, że po powrocie do domu wszystko uzupełnie.  W każdym razie wszystko poszło dość gładko i bez większych niespodzianek,  podróż morska tym razem była bardzo łagodna.  Dziś przejechałem 560 km z Hirtshals do Ystad i teraz siedzę w hotelu,  w którym Wallander jadal sobie śniadania - czyli w Continentalu.  Miało być nieco inaczej,  ale o tym i o całej wizycie w Skanii (oprócz Kurta W. bywa tu coraz częściej inspektor Beck) napisze obszernej jak będę miał odpowiedni warsztat pracy.  Tak więc jutro jeszcze rundka po Ystad a w południe na prom do Świnoujścia.

Już w Danii

Krótki komunikat - właśnie zjechałem z promu na dobry,  stary, europejski i kontynentalne lad.  Przede mną 500 km do Ystad.  Odezwe się stamtąd.

Ostatni rzut oka

Ostatni rzut oka na Islandie z pokładu promu Norrona.  Za godzinę wypływamy.


środa, 30 maja 2012

Dzień 21 Snæfell, Seyðisfjörður, Norröna

Ostatni meldunek z islandzkiej ziemi. Za chwilę pakuję auto, zrobię jeszcze małą rundkę po okolicy i jadę do Seyðisfjörður ustawić się w kolejce do promu Norröna. Ciekawe, czy przy wyjeździe także nie ominie mnie kontrola celna, w końcu tradycja zobowiązuje. Do usłyszenia z Danii.

A jednak jeszcze jeden wpis. Siedzę sobie na przystani promowej w Seyðisfjörður i mam darmowy internet - więc czemu nie skorzystać. Byłem dziś na małej wycieczce pod hasłem "nie przyszła góra do Mahometa...". Najpierw kilka pięknych widoczków z drogi (nie trzeba jechać na Alaskę ani w Góry Skaliste).





A potem była góra. Pamiętacie jeszcze "plakat" mojej wyprawy? Jak nie to dla przypomnienia:


W tle (podobnie jak na okładce DVD z filmem Heima) jest góra,a w zasadzie wulkan Snæfell (ten najwyższy z trzech o tej samej nazwie). U podnóża tej góry Sigur Rós grali Vaka. Nie mogło i mnie tam zabraknąć, tak więc pobyt na Islandii kończy się trochę symbolicznie.


A teraz już na prom. Bye.

wtorek, 29 maja 2012

Dzień 20 Svatifoss, Jökulsárlón, dzika przyroda

Widzę, że zainteresowanie moimi opowieściami zdecydowanie spadło, ilość osób odwiedzających stronę spadła ostatnio czterokrotnie. Widocznie przynudzam. Ale dla wytrwałych mam nową porcję zdjęć i zapisków.
Dziś bardzo napięty harmonogram więc pobudka o 6:30, a o 8:00 już wspinałem się do wodospadu Svatifoss położonego niedaleko wczoraj odwiedzanych jęzorów lodowcowych. Wodospad ten ma dość nietypową postać, dlatego też nazywany jest kamiennymi organami. Niestety, światło było bardzo "niefotograficze", dlatego jakość zdjęć bardzo kiepska. No ale nie mogłem czekać na lepsze warunki, czas naglił. W drodze powrotnej dwa przykłady niezwykłości tutejszej fauny i flory - ten ptaszek jak gdyby nigdy nic podfrunął w pobliże, a następnie w podskokach zbliżył się do mnie na odległość ok. 1 metra, w ogóle nie okazując lęku. To nie pierwszy taki przypadek tutaj, widocznie oswajają dzikie zwierzęta dla turystów :-) A drzewo, które widzicie jest pojedyncze - po prostu rosnąc na kamieniu poplątały mu się konary z korzeniami i gałęziami, a potem wypuścił jeszcze korzenie powietrzna tak, żeby sięgnęły do gleby na "stałym lądzie".

Svatifoss z oddali...

... i z bliska

Oswojony ptaszek (jaki - help!)

Poplątane drzewo

Następnie pojechałem w stronę Lodowej Laguny - Jökulsárlón. W tym miejscu lodowiec niemal styka się z oceanem, tworząc jeszcze na lądzie sporą zatokę wypełnioną lodowatą wodą i sporymi kawałkami lodu odrywającego się od czoła lodowca i spływającymi do oceanu. Te kawałki to tak wielkości małego domku, a więc mogą uchodzić za małe góry lodowe. Najbardziej niesamowity jest ich kolor, popatrzcie sami.

W drodze do Jökulsárlón 

Takie małe górki lodowe...

Deep blue

i blue ...

... i blue

Przydrożna góreczka

Dalej czekało mnie 200 km jazdy wzdłuż południowo-wschodniego wybrzeża, a że jest ono całe usiane wieloma fiordami musiałem się wić jak węgorz żeby je wszystkie objechać w koło (innej drogi nie ma).

Trzeba coś jeść po drodze

Latarnia morska w Djúpivogur

Czytelnicy pytają o islandzkie menu. Otóż składa się ono z hotelowego śniadania (nieodmiennie salami i żółty ser) oraz Gorących Kubków i mielonki. Po prostu nie stać mnie na islandzkie menu (kupuję tylko jogurty i chleb). A właściwie to pewno stać by i było, ale nie mam zamiaru płacić za kawałek pizzy 50 zł. Nie będę wspierał ich upadającej gospodarki, niech sobie radzą sami. A'propos hoteli - możemy być naprawdę dumni z naszych polskich. Te skandynawskie (a zaliczyłem ich kilkanaście w Szwecji, Norwegii, Danii, Islandii) nawet się nie umywają do naszych jeśli chodzi o standard, a w szczególności o jakość śniadań. Hotel 3-gwiazdkowy tutaj to prawie jak hotel robotniczy w Polsce.

Ok, tyle narzekania, wróćmy do rzeczy przyjemnych. Miałem zamiar jechać wzdłuż wybrzeża niemal do końca dzisiejszej trasy, ale ponieważ znudziło mi się już to objeżdżanie fiordów pojechałem inną trasą czyli w kierunku interioru. Żeby nie było - trasą Nr 1, tą najgłówniejszą z głównych. I znów odezwało się moje tutejsze szczęście - trafiłem na wyjątkowo malowniczy fragment Jedynki, zresztą w dużej części pozbawiony asfaltu, za to prowadzący wijącymi się serpentynami przez góry (wspiąłem się na wysokość 500 m npm, a startowałem przecież z tegoż poziomu morza). Na szczycie czekały nagrody - piękny widok na dolinę którą wcześniej jechałem, malownicze jeziorko i największa niespodzianka - stado kilkunastu reniferów, które nic sobie nie robiąc z mojej obecności pozowały do zdjęć. Widziałem już wcześniej jeden okaz takiego zwierza, ale nie było szans zrobić mu zdjęcia. No to w nagrodę za cierpliwość dostałem całe stado. Szwagierki - dziękuję za zmniejszenie poziomu mojej ignorancji faunologicznej.

Główna droga Nr 1

Widok ze szczytu

Malownicze jeziorko

A zaraz za szczytem...

... nagroda dnia

Przewodnik stada (choć nie miał
największych rogów)

Ten z wielkimi rogami

Gdzieś dalej - Telegraph Road

Co tu pisać...

... ach te kolory

I to już prawie koniec, w ten sposób zatoczyłem koło i wróciłem do miejsca startu, czyli w okolice Seyðisfjörður. Jutro jeszcze mała wycieczka w okolicy i około 15:00 do kolejki na prom. Przede mną ostatnia noc na Islandii, zapewne w towarzystwie Valtari. Nie wiem kiedy odezwę się ponownie, nie wiem kiedy będę miał dostęp do internetu - może dopiero w Danii za 4 dni. Ale to jeszcze nie koniec, na pewno jeszcze się odezwę - wszak trzeba zrobić jakieś podsumowanie. To na razie, bywajcie.

I na koniec ostatnie już islandzkie Światełko dla Cioci Hani.